Rok wcześniej...
Wysoki blondyn popchnął ciężkie drzwi prowadzące do małego
mieszkania na przedmieściach Sydney. Gdy tylko przekroczył próg budynku,
uderzył go zapach alkoholu i papierosów. Wiatr zatrzasnął z hukiem drzwi,
zrzucając stos listów z komody stojącej przy wejściu. Powoli stawiał kroki,
które łączyły się ze skrzypieniem starych desek podłogowych.
Zaglądał do mijanych pomieszczeń, ale wszystkie były puste. Zatrzymał się dopiero na końcu korytarza, przed niewielką sypialnią. Wstrzymał oddech i wyciągnął ręce z kieszeni. Za spodniami trzymał pistolet. Jednym ruchem wyciągnął go i odbezpieczył. Serce waliło mu jak młot. Powoli położył dłoń na klamce i zacisnął zęby, próbując dodać sobie odwagi. Nagle poczuł wibracje w tylnej kieszeni spodni. Zignorował to. Nie będzie rozmawiał przez telefon tuż przed zabójstwem. Uśmiechnął się zirytowany do siebie i biorąc głęboki wdech, nacisnął zimną klamkę.
Wpadł do pokoju i skierował pistolet w stronę siedzącego na łóżku mężczyzny. Wszystko stało się w parę sekund: blondyn pociągnął za spust i po chwili widział jedynie zakrwawioną ścianę i leżące na łóżku ciało. Brązowe oczy ofiary pozostały otwarte, ale po chwili zalała je cieknąca krew, wypływająca z dziury w środku głowy.
Chłopak zaśmiał się i splunął na leżące ciało. Nagle usłyszał że ktoś wszedł do środka.
Ktoś biegnie.
O cholera.
Skierował pistolet w stronę drzwi i czekał. Usłyszał krzyki.
-Luke! Hemmings, kurwa, nie rób nic!- wrzasnął dobrze znany mu głos.
Opuścił pistolet i spojrzał na chłopaka który właśnie wbiegł do pokoju. Jego kręcone włosy opadały, mokre od deszczu, a pod okiem widać było szeroką bliznę.
-Hemmings… mamy przesrane. Ty masz przesrane. Policja czatuje na nas przed wejściem.- warknął zdyszany chłopak.
Luke nic nie powiedział tylko spojrzał na martwe ciało. Po chwili przeniósł wzrok na wielką plamę krwi na ścianie. Bez słowa uprzedzenia uniósł pistolet w górę i wystrzelił. Tynk z dachu posypał się na podłogę.
-Za późno, Ashton. Za późno.- uśmiechnął się ironicznie i ustawił się przodem do drzwi, czekając aż wpadną tu policjanci.
Nie musiał długo czekać. Po paru sekundach usłyszał trzask drzwi i do pokoju wpadła dwójka policjantów. Jeden z nich trzymał pistolet skierowany w Luke’a.
-Nie ruszaj się, opuść broń!- wrzasnął do blondyna.
Hemmings jedynie się zaśmiał. Spojrzał wyzywająco na oficerów i bez mrugnięcia okiem strzelił prosto w środek brzucha jednego z nich. Drugi wciągnął głośno powietrze, patrząc na postrzelonego kolegę. Nagle, dosłownie w ułamku sekundy, do pomieszczenia wlecieli inni policjanci. Chyba piętnastu, jeśli nie więcej. Luke rzucił mordercze spojrzenie Ashtonowi, który od razu został unieruchomiony przez dwóch oficerów.
-Więzienie czeka, panie Hemmings.- syknął jeden z policjantów do ucha blondyna, zakładając mu kajdanki.
Luke zacisnął zęby i nie wyrywając się, posłusznie poszedł za policjantami. Słyszał za sobą groźby Ashtona skierowane w stronę oficerów. Ale nie obchodziło go to. Nie obchodziło go czy pójdzie do więzienia, czy nie. Jedyne co się liczyło to że wreszcie go zabił. Zabił go, nie żyje. Luke uśmiechnął się sam do siebie, czując dumę. Moment, w którym jego palec nacisnął spust, był momentem zemsty, na którą Hemmings czekał przez wiele lat.
-Z czego się cieszysz, baranie?- syknął policjant idący za nim.
Luke nie odpowiedział, tylko znów się zaśmiał.
Zaglądał do mijanych pomieszczeń, ale wszystkie były puste. Zatrzymał się dopiero na końcu korytarza, przed niewielką sypialnią. Wstrzymał oddech i wyciągnął ręce z kieszeni. Za spodniami trzymał pistolet. Jednym ruchem wyciągnął go i odbezpieczył. Serce waliło mu jak młot. Powoli położył dłoń na klamce i zacisnął zęby, próbując dodać sobie odwagi. Nagle poczuł wibracje w tylnej kieszeni spodni. Zignorował to. Nie będzie rozmawiał przez telefon tuż przed zabójstwem. Uśmiechnął się zirytowany do siebie i biorąc głęboki wdech, nacisnął zimną klamkę.
Wpadł do pokoju i skierował pistolet w stronę siedzącego na łóżku mężczyzny. Wszystko stało się w parę sekund: blondyn pociągnął za spust i po chwili widział jedynie zakrwawioną ścianę i leżące na łóżku ciało. Brązowe oczy ofiary pozostały otwarte, ale po chwili zalała je cieknąca krew, wypływająca z dziury w środku głowy.
Chłopak zaśmiał się i splunął na leżące ciało. Nagle usłyszał że ktoś wszedł do środka.
Ktoś biegnie.
O cholera.
Skierował pistolet w stronę drzwi i czekał. Usłyszał krzyki.
-Luke! Hemmings, kurwa, nie rób nic!- wrzasnął dobrze znany mu głos.
Opuścił pistolet i spojrzał na chłopaka który właśnie wbiegł do pokoju. Jego kręcone włosy opadały, mokre od deszczu, a pod okiem widać było szeroką bliznę.
-Hemmings… mamy przesrane. Ty masz przesrane. Policja czatuje na nas przed wejściem.- warknął zdyszany chłopak.
Luke nic nie powiedział tylko spojrzał na martwe ciało. Po chwili przeniósł wzrok na wielką plamę krwi na ścianie. Bez słowa uprzedzenia uniósł pistolet w górę i wystrzelił. Tynk z dachu posypał się na podłogę.
-Za późno, Ashton. Za późno.- uśmiechnął się ironicznie i ustawił się przodem do drzwi, czekając aż wpadną tu policjanci.
Nie musiał długo czekać. Po paru sekundach usłyszał trzask drzwi i do pokoju wpadła dwójka policjantów. Jeden z nich trzymał pistolet skierowany w Luke’a.
-Nie ruszaj się, opuść broń!- wrzasnął do blondyna.
Hemmings jedynie się zaśmiał. Spojrzał wyzywająco na oficerów i bez mrugnięcia okiem strzelił prosto w środek brzucha jednego z nich. Drugi wciągnął głośno powietrze, patrząc na postrzelonego kolegę. Nagle, dosłownie w ułamku sekundy, do pomieszczenia wlecieli inni policjanci. Chyba piętnastu, jeśli nie więcej. Luke rzucił mordercze spojrzenie Ashtonowi, który od razu został unieruchomiony przez dwóch oficerów.
-Więzienie czeka, panie Hemmings.- syknął jeden z policjantów do ucha blondyna, zakładając mu kajdanki.
Luke zacisnął zęby i nie wyrywając się, posłusznie poszedł za policjantami. Słyszał za sobą groźby Ashtona skierowane w stronę oficerów. Ale nie obchodziło go to. Nie obchodziło go czy pójdzie do więzienia, czy nie. Jedyne co się liczyło to że wreszcie go zabił. Zabił go, nie żyje. Luke uśmiechnął się sam do siebie, czując dumę. Moment, w którym jego palec nacisnął spust, był momentem zemsty, na którą Hemmings czekał przez wiele lat.
-Z czego się cieszysz, baranie?- syknął policjant idący za nim.
Luke nie odpowiedział, tylko znów się zaśmiał.
***
-Nienawidzę cię, rozumiesz?
Nienawidzę…- załkała dziewczyna, przyciskając zimną słuchawkę więziennego
telefonu do ucha.
-Viv, nie rozumiesz.- zacisnął zęby blondyn i lekko dotknął dzielącej ich szyby, jakby chciał złapać dziewczynę za rękę.
-Nie wierzę że mi to zrobiłeś, cały czas wmawiałeś mi że jestem najważniejsza, ale nie, twoje ego pięciolatka, który musi zemścić się za coś co było dawno temu nie pozwala ci żyć normalnie. Niszczysz wszystko co dobre w twoim życiu, Luke.
-Nie, nie zniszczyłem NAS. Istniejemy. MY. Jesteśmy razem, rozumiesz? Gdy wyjdę… będzie jak dawniej. Nawet lepiej! Nie rozumiesz czemu to zrobiłem. Musiałem, okej? Musiałem, Viv.
-Istniejemy… ta. Ciekawe na jak długo. Nie wiem czy jestem gotowa na związek z więźniem.
Vivienne rzuciła słuchawkę o blat i odeszła bez słowa. Luke patrzył na jej długie włosy, falujące z każdym krokiem. Kochał ją tak mocno. Tak cholernie mocno. Zacisnął dłoń w pięść i mocno uderzył nią w szybę.
-Hej, ty! Pilnuj się!- krzyknął jeden ze strażników.
Hemmings wstał i wyszedł z sali odwiedzin. Udał się do swojej celi. Siedziało w niej trzech mężczyzn, jego współwięźniowie. Dwójka z nich siedziała za narkotyki, jeden za zabicie żony.
-Czy więzienne prysznice są bezpieczne?- spytał blondyn, siadając na swoje łóżko, mieszczące się nad łóżkiem Xaviera, jednego z dilerów.
-Taaa, jasne.- mruknął groźne Xavier i splunął na podłogę śmiejąc się.
-Idź tam o czwartej, Czarny Adams na pewno dostarczy ci czego trzeba.- wybuchł śmiechem Percy, morderca.
-O tak, dobry początek dnia.- zawtórował mu Xavier, poruszając znacząco biodrami.
-Zjeby.- mruknął Luke i zeskoczył z łóżka.
Wyszedł z celi, udając się w stronę łazienki. Zimny prysznic. Tak, to czego mu trzeba.
-E, Hemmings!- usłyszał za sobą.
Luke wstrzymał oddech i zaciskając zęby, obrócił się. Zobaczył za sobą Roberta, drugiego dilera. Robert był wysokim mężczyzną z małymi okularami i tłustymi włosami. Mało mówił, i nigdy nie naśmiewał się z Hemmingsa, w przeciwieństwie do Xaviera i Percy’ego. Robert podbiegł do Luka i nachylił się nad nim.
-Idź pod prysznic po pierwszej. Wtedy zawsze są ci… normalniejsi.- szepnął do niego.
-Ta, dam sobie radę.- syknął Hemmings i obrócił się.
-Każdy był kiedyś nowy!- krzyknął za nim Robert.
Luke zatrzymał się, analizując to co powiedział jego współwięzień. Po chwili uśmiechnął się ironicznie do siebie i ruszył dalej.
Szedł przez szary korytarz, mijając co jakiś czas więźniów w pomarańczowych kombinezonach. W końcu doszedł do pomieszczenia na końcu korytarza, łazienki. Pchnął ciężkie drzwi i od razu uderzył go smród potu i zgnilizny.
Nie można powiedzieć że więzienie spełniało higieniczne standardy. Pleśń zbierała się między kafelkami, wszędzie było czuć jedzenie, które więźniowie zwijali ze stołówki. Nagle Luke usłyszał alarm.
-Cholera.- szepnął do siebie i wybiegł z łazienki.
Alarm oznaczał porę zamknięcia w celach na noc. Trzeba było się stawić punktualnie, inaczej- izolatka. Wszystkie problemy w więzieniu rozwiązywano izolatką. Spóźniłeś się- izolatka. Ukradłeś jedzenie- izolatka. Zgłaszasz jakiś problem- izolatka. Nie jesteś posłuszny- izolatka.
Hemmings wbiegł do swojej celi, w której siedzieli już Xavier, Percy i Robert. Żaden z nich się nie odzywał. Po chwili przyszedł strażnik i zamknął ciężką kratę na klucz. Noce są najgorsze. Wtedy wszystko co było przed więzieniem, przypomina ci się. Żałujesz wszystkiego co zrobiłeś, żałujesz że tu jesteś. A teraz nie ma już odwrotu.
Pf, ale z Lukiem było inaczej. Nie czuł żalu. Był z siebie zadowolony, i ani razu nie pożałował tego co zrobił. Morderstwo dało mu wolność. Nie wolność w sensie dosłownym, ale wolność ducha. Nigdy nie czuł się bardziej swobodnie niż w momencie naciśnięcia spustu. Niż w momencie gdy kula przeszyła głowę tego skurwiela. Niż w momencie gdy ZABIŁ go.
-Viv, nie rozumiesz.- zacisnął zęby blondyn i lekko dotknął dzielącej ich szyby, jakby chciał złapać dziewczynę za rękę.
-Nie wierzę że mi to zrobiłeś, cały czas wmawiałeś mi że jestem najważniejsza, ale nie, twoje ego pięciolatka, który musi zemścić się za coś co było dawno temu nie pozwala ci żyć normalnie. Niszczysz wszystko co dobre w twoim życiu, Luke.
-Nie, nie zniszczyłem NAS. Istniejemy. MY. Jesteśmy razem, rozumiesz? Gdy wyjdę… będzie jak dawniej. Nawet lepiej! Nie rozumiesz czemu to zrobiłem. Musiałem, okej? Musiałem, Viv.
-Istniejemy… ta. Ciekawe na jak długo. Nie wiem czy jestem gotowa na związek z więźniem.
Vivienne rzuciła słuchawkę o blat i odeszła bez słowa. Luke patrzył na jej długie włosy, falujące z każdym krokiem. Kochał ją tak mocno. Tak cholernie mocno. Zacisnął dłoń w pięść i mocno uderzył nią w szybę.
-Hej, ty! Pilnuj się!- krzyknął jeden ze strażników.
Hemmings wstał i wyszedł z sali odwiedzin. Udał się do swojej celi. Siedziało w niej trzech mężczyzn, jego współwięźniowie. Dwójka z nich siedziała za narkotyki, jeden za zabicie żony.
-Czy więzienne prysznice są bezpieczne?- spytał blondyn, siadając na swoje łóżko, mieszczące się nad łóżkiem Xaviera, jednego z dilerów.
-Taaa, jasne.- mruknął groźne Xavier i splunął na podłogę śmiejąc się.
-Idź tam o czwartej, Czarny Adams na pewno dostarczy ci czego trzeba.- wybuchł śmiechem Percy, morderca.
-O tak, dobry początek dnia.- zawtórował mu Xavier, poruszając znacząco biodrami.
-Zjeby.- mruknął Luke i zeskoczył z łóżka.
Wyszedł z celi, udając się w stronę łazienki. Zimny prysznic. Tak, to czego mu trzeba.
-E, Hemmings!- usłyszał za sobą.
Luke wstrzymał oddech i zaciskając zęby, obrócił się. Zobaczył za sobą Roberta, drugiego dilera. Robert był wysokim mężczyzną z małymi okularami i tłustymi włosami. Mało mówił, i nigdy nie naśmiewał się z Hemmingsa, w przeciwieństwie do Xaviera i Percy’ego. Robert podbiegł do Luka i nachylił się nad nim.
-Idź pod prysznic po pierwszej. Wtedy zawsze są ci… normalniejsi.- szepnął do niego.
-Ta, dam sobie radę.- syknął Hemmings i obrócił się.
-Każdy był kiedyś nowy!- krzyknął za nim Robert.
Luke zatrzymał się, analizując to co powiedział jego współwięzień. Po chwili uśmiechnął się ironicznie do siebie i ruszył dalej.
Szedł przez szary korytarz, mijając co jakiś czas więźniów w pomarańczowych kombinezonach. W końcu doszedł do pomieszczenia na końcu korytarza, łazienki. Pchnął ciężkie drzwi i od razu uderzył go smród potu i zgnilizny.
Nie można powiedzieć że więzienie spełniało higieniczne standardy. Pleśń zbierała się między kafelkami, wszędzie było czuć jedzenie, które więźniowie zwijali ze stołówki. Nagle Luke usłyszał alarm.
-Cholera.- szepnął do siebie i wybiegł z łazienki.
Alarm oznaczał porę zamknięcia w celach na noc. Trzeba było się stawić punktualnie, inaczej- izolatka. Wszystkie problemy w więzieniu rozwiązywano izolatką. Spóźniłeś się- izolatka. Ukradłeś jedzenie- izolatka. Zgłaszasz jakiś problem- izolatka. Nie jesteś posłuszny- izolatka.
Hemmings wbiegł do swojej celi, w której siedzieli już Xavier, Percy i Robert. Żaden z nich się nie odzywał. Po chwili przyszedł strażnik i zamknął ciężką kratę na klucz. Noce są najgorsze. Wtedy wszystko co było przed więzieniem, przypomina ci się. Żałujesz wszystkiego co zrobiłeś, żałujesz że tu jesteś. A teraz nie ma już odwrotu.
Pf, ale z Lukiem było inaczej. Nie czuł żalu. Był z siebie zadowolony, i ani razu nie pożałował tego co zrobił. Morderstwo dało mu wolność. Nie wolność w sensie dosłownym, ale wolność ducha. Nigdy nie czuł się bardziej swobodnie niż w momencie naciśnięcia spustu. Niż w momencie gdy kula przeszyła głowę tego skurwiela. Niż w momencie gdy ZABIŁ go.
***
-Baker, Drake, Hemmings,
odwiedziny.- usłyszał głos jednego ze strażników Luke.
-Nie.- syknął i przewrócił się na drugi bok, nadal nie otwierając oczu.
Nudziły go te żarty. Od paru tygodni, odkąd odwiedziła go Vivienne, nikt go nie odwiedzał. Ani ona, ani żaden z jego przyjaciół. Nie wiedział co stało się z Ashtonem. Michael i Calum, jego przyjaciele, też nie dawali oznak życia.
-Idziesz czy nie?- wrzasnął strażnik.
-Ja? Na odwiedziny?- zapytał drwiąco Luke.
-Mam powtórzyć? Ruszaj dupę.
Gdy Hemmings powoli zszedł z łóżka, strażnik zakuł go w kajdanki. Tak samo zrobił z Percym i Robertem, którzy również szli na odwiedziny.
-Za mną.- odparł strażnik i ruszyli w stronę windy.
Zjechali na sam dół, do sali odwiedzin. Strażnik posadził przy jednej szybie Percy’ego, przy następnej Roberta. Na obu mężczyzn czekały kobiety. Gdy wreszcie Luke usiadł na krześle, zobaczył za szybą Caluma- swojego przyjaciela.
Calum był młodym mężczyzną z nieco ciemną cerą. Przypominał trochę azjatę- z kim często go mylono. Skinął głową na powitanie, a Luke skrzywił się i uderzył pięścią w stół. Złapał za słuchawkę i przyłożył ją do ucha.
-Nikt. Nikt, kurwa. NIKT Z WAS MNIE NIE ODWIEDZIŁ. Ani ty, ani Michael, ani Ashton. Wspaniali przyjaciele z was, naprawdę.- syknął Luke z udawanym uśmiechem.
-Cześć, też się cieszę że cię widzę.- uśmiechnął się Calum, zachowując spokój.
-Tkwię tutaj od miesiąca. I co? Nie wiem co się dzieje. Vivienne zniknęła. Nie przychodzi już do mnie.
-Viv ma się dobrze, nie martw się. Daj jej czas, jak poukłada sobie wszystko to pogadacie.
Calum i Vivienne byli rodzeństwem. Jak na rodzeństwo mieli bardzo dobre kontakty, zachowywali się bardziej jak przyjaciele. Gdy Luke zaczął przyjaźnić się z Calumem, poznał Vivienne. Przez pewien czas się nienawidzili, ale potem stworzyli związek jak z filmu. Aż do teraz.
Calum otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął.
Siedzieli w ciszy.
Przez minutę, może pięć.
W końcu Calum zapytał z rozbawieniem:
-Nie upadło ci jeszcze mydło?
-O, spierdalaj, Hood.- jęknął Luke, ale po chwili zaśmiał się.
-Wiesz, Viv jest na ciebie zła, ale pogorszysz to pieprząc się z facetami.- dodał z uśmiechem Cal.
-Zamknij się, przez szybę też mogę ci przywalić.- zaśmiał się Luke i rozejrzał się wokoło.
-Ashton jest wolny. W sensie… nie ma dla niego żadnej kary.-szepnął do słuchawki ciemnowłosy.
Luke spojrzał na niego z rozczarowaniem i pokręcił głową. Spuścił wzrok i cicho zaczął:
-To był jego pomysł. I był genialny. Wiesz… cieszę się że popełniłem morderstwo. Dziwnie brzmi, hm? Ale ja chciałem zrobić to inaczej. W innym czasie, ciszej i dokładniej. Ale Ashtonowi tak się do tego spieszyło…
-Luke, wyciągniemy cię stąd.- szepnął Calum.
-Co?
-Ja, Michael i Ashton. Wyjdziesz stąd, i nie za 5 lat, jak mówi prawo. Niedługo, obiecuję.
-Nie.- syknął i przewrócił się na drugi bok, nadal nie otwierając oczu.
Nudziły go te żarty. Od paru tygodni, odkąd odwiedziła go Vivienne, nikt go nie odwiedzał. Ani ona, ani żaden z jego przyjaciół. Nie wiedział co stało się z Ashtonem. Michael i Calum, jego przyjaciele, też nie dawali oznak życia.
-Idziesz czy nie?- wrzasnął strażnik.
-Ja? Na odwiedziny?- zapytał drwiąco Luke.
-Mam powtórzyć? Ruszaj dupę.
Gdy Hemmings powoli zszedł z łóżka, strażnik zakuł go w kajdanki. Tak samo zrobił z Percym i Robertem, którzy również szli na odwiedziny.
-Za mną.- odparł strażnik i ruszyli w stronę windy.
Zjechali na sam dół, do sali odwiedzin. Strażnik posadził przy jednej szybie Percy’ego, przy następnej Roberta. Na obu mężczyzn czekały kobiety. Gdy wreszcie Luke usiadł na krześle, zobaczył za szybą Caluma- swojego przyjaciela.
Calum był młodym mężczyzną z nieco ciemną cerą. Przypominał trochę azjatę- z kim często go mylono. Skinął głową na powitanie, a Luke skrzywił się i uderzył pięścią w stół. Złapał za słuchawkę i przyłożył ją do ucha.
-Nikt. Nikt, kurwa. NIKT Z WAS MNIE NIE ODWIEDZIŁ. Ani ty, ani Michael, ani Ashton. Wspaniali przyjaciele z was, naprawdę.- syknął Luke z udawanym uśmiechem.
-Cześć, też się cieszę że cię widzę.- uśmiechnął się Calum, zachowując spokój.
-Tkwię tutaj od miesiąca. I co? Nie wiem co się dzieje. Vivienne zniknęła. Nie przychodzi już do mnie.
-Viv ma się dobrze, nie martw się. Daj jej czas, jak poukłada sobie wszystko to pogadacie.
Calum i Vivienne byli rodzeństwem. Jak na rodzeństwo mieli bardzo dobre kontakty, zachowywali się bardziej jak przyjaciele. Gdy Luke zaczął przyjaźnić się z Calumem, poznał Vivienne. Przez pewien czas się nienawidzili, ale potem stworzyli związek jak z filmu. Aż do teraz.
Calum otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął.
Siedzieli w ciszy.
Przez minutę, może pięć.
W końcu Calum zapytał z rozbawieniem:
-Nie upadło ci jeszcze mydło?
-O, spierdalaj, Hood.- jęknął Luke, ale po chwili zaśmiał się.
-Wiesz, Viv jest na ciebie zła, ale pogorszysz to pieprząc się z facetami.- dodał z uśmiechem Cal.
-Zamknij się, przez szybę też mogę ci przywalić.- zaśmiał się Luke i rozejrzał się wokoło.
-Ashton jest wolny. W sensie… nie ma dla niego żadnej kary.-szepnął do słuchawki ciemnowłosy.
Luke spojrzał na niego z rozczarowaniem i pokręcił głową. Spuścił wzrok i cicho zaczął:
-To był jego pomysł. I był genialny. Wiesz… cieszę się że popełniłem morderstwo. Dziwnie brzmi, hm? Ale ja chciałem zrobić to inaczej. W innym czasie, ciszej i dokładniej. Ale Ashtonowi tak się do tego spieszyło…
-Luke, wyciągniemy cię stąd.- szepnął Calum.
-Co?
-Ja, Michael i Ashton. Wyjdziesz stąd, i nie za 5 lat, jak mówi prawo. Niedługo, obiecuję.
___________________________________________
HEEEEEEEJ MISIE
Jezu, jak dawno nie było posta, chyba miesiąc temu był ostatni.
Za to serdecznie przepraszam, obiecuję, wracam do regularnego dodawania!
Za dużo się działo, wyjazd, załatwiałam jeszcze sprawy ze szkołą... rozumiecie. Mam nadzieję że jeszcze pamiętacie o tym blogu:(
Jestem zadowolona z tego rozdziału, lekki throwback.
Obiecuję, widzimy się niedługo! :*
Kocham x
Za to serdecznie przepraszam, obiecuję, wracam do regularnego dodawania!
Za dużo się działo, wyjazd, załatwiałam jeszcze sprawy ze szkołą... rozumiecie. Mam nadzieję że jeszcze pamiętacie o tym blogu:(
Jestem zadowolona z tego rozdziału, lekki throwback.
Obiecuję, widzimy się niedługo! :*
Kocham x
Wreeescie!! Świetny :)Dodawaj częściej :)
OdpowiedzUsuń